Aby żyć trzeba

zwyciężyć strach

Za każdym sukcesem stoi pasja. FPR powstała z pasji dawania siebie innym, "siania" dobra, życzliwości i uśmiechu. Ma też mocne fundamenty w postaci świadomych wyborów czy podróży przez parę kontynentów spinających projekt " za każdą chemię - jeden szczyt ". Zapraszamy do przeczytania wywiadu udzielonego Gazecie Wyborczej.

 "Wszystkie moje Everesty. A chciałam tylko pojechać w Karkonosze."

 Kiedy stoisz na szczycie wielkiej góry, uświadamiasz sobie swą maleńkość i kruchość - mówi Katarzyna Gulczyńska, matka, alpinistka, prezes Fundacji "Pokonaj raka."

Rzuciała pracę w dużej spółce, żeby zdobywać szczyty i pomagać. Zapraszamy do przeczytania wywiadu, który ukazał się w dnia 30 czerwca 2016 roku w Gazecie wyborczej.

 Katarzyna Gaj: Co musi się wydarzyć w życiu kobiety, a zarazem matki, żeby zajęła się górskimi wyprawami?

Katarzyna Gulczyńska: Początek macierzyństwa troszkę nas ogranicza. I nawet jeśli kobieta twierdzi, że tak nie jest, to w głębi duszy zawsze najpierw jest mamą. Przechodzimy - dość długi - etap dorastania dzieci i po nim następuje wybuch energii. Zaczyna nam towarzyszyć chęć działania, robienia czegoś, na co nie odważyłybyśmy się wcześniej. Tak właśnie było u mnie. Moi synowie dorośli, a ja poczułam, że muszę zrobić coś dla siebie, a jednocześnie dla innych. Mówi się, że w życiu ważne są dwa dni. Ten, w którym się rodzimy, i ten, w którym zrozumiemy po co. Ja wtedy zaczynałam uświadamiać sobie, że chciałabym żyć także dla innych.

Impuls?

To był rozkwit mojego życia zawodowego. Duża spółka giełdowa zaproponowała mi wejście do zarządu. Miałam reprezentować udziały właściciela. Ale wtedy już wiedziałam, że nie przyjmę tej propozycji. Wiedziałąm, że to jest ten czas, kiedy chcę żyć dla innych. Decyzję podjęłam nie tylko z najbliźszymi, ale także z właścicielem spółki, dla której wtedy pracowałam.

Ok, ale dlaczego góry?

Mieszkam w Gdyni od ponad 25 lat, więc chciałam czegoś innego. Na zasadzie kontrastu. Przecież zawsze jest tak, że pociąga nas coś, co jest dalej, wyżej. Co jest mało osiągalne. Poza tym....wychowywałam moich synów sama. Oddawałam się temu całą sobą i chiałam ich troszkę uwolnić od siebie. Dać im przestrzeń i wolną rękę. wyjazdy w góry to dobra okazja, by na chwilę się ulotnić. Pozwolić innym i sobie złapać oddech.

Nie wystarczyły ci te nasze, polskie?

Moim marzeniem były Karkonosze, ale nie mogłam nikogo namówić, aby wybrał się ze mną. Zapytałam znajomego, czy zna kogoś, kto chciałby ze mną pojechać. Powiedział, że nie, a sam w Karkonoszach był już wielokrotnie, ale może mnie zabrać na Mont Blanc.

Subtelna róźnica.

Jak już powiedziałam, zawsze pociąga nas to, co jest trudniejsze do zdobycia! (śmiech). Byłam kompletnie zielona. Nigdy nie chodziałam po górach, więc moje doświadczenie równało się zeru. Miałam miesiąc na skompletowanie całego sprzętu.

A kondycja? Ciało?

We wszystkim, co robimy, bardzo ważna jest głowa. Chociaż unikam głoszenia tej tezy, bo to tak, jakbym dawała innym wskazówkę czy przyzwolenie: Idź! Przez te kilka tygodni bardzo dużo chodziałm po plaży, głównie z kijami do nording walking. Regularnie odwiedzałam siłownię. Zdawałam sobie przecież sprawę, że wchodzę do zespołu ludzi i muszę za nimi nadążyć, a przede wszystkim nie mogę spowolnić tej wyprawy.

Ta wyprawa była odwagą czy bardziej szaleństwem?

Brakiem wiedzy, zdecydowanie. Wprawdzie jestem szczupła, kiedyś trenowałam gimnastykę artystyczną, ale powiedzmy sobie szczerze:co to ma do wyprawy w góry?. Śmieję się, że kolor włosów zobowiązuje. Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, że większe ryzyko ponosiła osoba, która tę przygodę mi zaproponowała. Mój znajomy zabrał ze sobą grupę ludzi, która wcześniej się nie znała. Byliśmy dla siebie obcy, nie byliśmy kondycyjnie na podobnym poziomie.

Przez te kilka tygodni przygotowań nie miałaś momentu, w którym pomyślałaś: co ja robię?

Jestem zadaniowcem, a wtedy miałam plan. Szczegółoworozpisany, więc wypełniałam po prostu punkty z mojej listy. Pamiętam, tuż przed naszym wyjazdem na Mont Blanc ze szczytu schodziała grupa Polaków i cała trójka zginęła. To było straszne, bo ci ludzie znali teren i byli przygotowani.

Nie zapaliło ci się wtedy czerwone światło?

Nie. Wychodzę z założenia, że ludzie giną wszędzie. Jeśli ktoś upadnie na Bulwarze w Gdyni, to więcej nim nie przejdziesz? Jesli tego lata ktoś utopi się w Zatoce Gdańskiej, nie wejdziesz do niej? Nie można bać się wypadków innych. Należy jednak być ostroźnym.

A synowie nie chcieli cię zatrzymać?

Dla naszej trójki mój wyjazd był swoistym wyzwaniem i wydarzeniem. Nie było czasu na dyskusje.

Ruszyłaś na wyprawę z grupą nieznanych ci ludzi. Byłaś jedyną kobietą?

Tak. W Katowicach zostawiliśmy samochody i " na dwa auta" pojechaliśmy do Chamonix. wiesz, że tylko jedna z osób w naszej grupie miała pojęcie o chodzeniu po górach wysokich w rakach? Z mojej strony to była niewiedza, ale ze strony organizatora już zwykła nieodpowiedzialność. Nie wyobrażam sobie, abym dzisiaj mogła aż tak narażać kogokolwiek, kogo zabieram ze sobą w góry. Podczas wspinaczki kilka razy naprawdę mogło dojść do tragedii.

Co masz na myśli?

Mieliśmy złą pogodę, źle dobrano grupę pod kątem kondycji. Osoba wiodąca uległa sugestii jednego z uczestników, by nie wracać tradycyjnie, tylko przez Gra Cosmiques aż do Aiguille du Midi, która jest na wysokości 3842 m n p m. Mówię tu o mijscu, gdzie odjeźdza kolejka. Ta grań była naprawdę piękna, cudowna widokowo, ale pogoda zaczęła się diametralnie zmieniać, z nasza kondycja z godziny na godzinę słabła. Kiedy skończyła się grań, podmuch wiatru i przeciążenie mojego plecaka spowodował, że upadłam. Gdyby nir to, że przewodnik wbił mi w moje spodnie czekan, pewnie teraz nie rozmawiałybyśmy. Do dzisiaj mam malutki fragment tych spodni. No i był jeszcze jeden mankament wycieczki, a mianowicie brak telefonu. Na szczęście na naszej trasie pojawili się Francuzi, którzy zjeźdzali na nartach. Mieli telefon, dzięki któremu mogliśmy wezwać słuźby, które pomogły nam wrócić bezpiecznie. Dramaturgii dodawała pogoda. Potworna mgła, która nie pozwalała pilotowi helikoptera nas ewakuować. Musieliśmy więc czekać na ratowników, którzy przyszli po nas na piechotę. Grubo po zmroku. Byli zdegustowani grupą nieodpowiedzialnych Polaków.

Co się w takiej sytuacji czuje?

Byłam najsłabsza fizycznie, ale najsilniejsza psychicznie. I kiedy mój towarzysz dyktował nam swój testament, ja myślałam o moich chłopcach, Piotrz i Maksymilianie i wiedziałam, że muszę wrócić cała i zdrowa. Absolutnie nie brałam pod uwagę innego scenariusza. Jak widzisz, wszystko się skończyło szczęśliwie.

Skąd więc pomysł, aby po takiej przygodzie ruszać na kolejne wyprawy?

Będąc już bezpieczna obdzwoniłam swoich bliskich. Musiałam ich po prostu usłyszeć. Zadzwoniłam także do mojej siostry i szwagra, który tego dnia usłyszał diagnozę. Franek wcześniej potwornie schudł. Okazało się, że ma raka. Byl tak zmęczony czekaniem na wyniki badań, że się poddał. Powiedział, że nie będzie się leczył. Jedyną opcją była chemioterapia. Przyrzekłam mu zatem, aby go z motywować, że zdobędę tyle szczytów Korony Ziemi ( najwyźsze szczyty wszystkich kontynentów-red.), ile on przyjmie chemii. To był impuls, ale czułam, że muszę to dla niego zrobić. Powiedziałam to i zaczęłam dzaiałać. Pierwszą wycieczką wykupioną po powrocie z Mont Blanc było podróź na Kilimanjaro. To był rok 2007. Wiesz co było magiczne? Atak szczytu był tego samego dnia, w którym Franek dostał pierwszą chemię. Nie dało się tego wyreżyserować.

Franek dostawał kolejne chemie, a ty zdobywałaś szczyty, tworząc tym samym projekt - "Za każdą chemię - jeden szczyt".

 Dokładnie. Do dziś spłacam kredyt, bo te wycieczki to nie last minute za 2 tysiące (śmiech). Franek odhaczał chemię co dwa tygodnie, a ja szczyt co dwa miesiące. Dla mnie najważniejsze było, że podjął walkę o zycie. Wtedy też na dobre pożegnałam się ze spółką, w której pracowałam od lat. Nie mogłam zajmować odpowiedzialnego stanowiska i wspinać się jednocześnie.

Rzuciłaś pracę, wspinałaś się, ale musiałaś z czegoś żyć?

Dlatego mam kiosk.

Kiosk?

Tak, prowadzę kiosk w Gdyni, sprzedaję m.in. gazety. Czasami nawet takie, w których sama jestem (śmiech). Łatwiej o zastępstwo w kiosku niź w wielkiej firmie.

Nie czułaś się tak, jakbyś spadła o kilka szczebli?

Absolutnie nie! Zrozum, czułam, że robię coś ważnego, coś wielkiego. Że to ten moment w życiu, w którym wiem, co chcę robić dalej.

I tak małymi krokami zaczęłaś zbliżać się do założenia własnej fundacji Pokonaj raka?

Tak, ale to nie wydarzyło się od razu. W 2010 roku zrealizowałam "Mont Blanc Expedition 2010" z udziałem osób z doświadczeniem onkologicznym. Z sukcesem zdobyliśmy najwyźszy szczyt Europy. Wraz ze mną, prócz ekipy w postaci lekarza, dokumentalistki, przewodnika i jego pomocnika, wspinało się dwóch niezwykłych młodych chłopaków. Każdy z nich z innym doświadczeniem onkologicznym. Jeden po nowotworze pnia mózgu, drugi po chorobie nowotworowej jąder. Udało się. Szczyt był nasz! A chłopcy udowodnili, że można wszystko, trzeba tylko chcieć. Ograniczenia są jedynie w naszej głowie.

Co czułaś wtedy?

Mieszankę radości, wolności i ogromnej pokory wobec natury i życia. Kiedy stoisz na szczycie wielkiej góry uświadamiasz sobie swą maleńkość, a także kruchość wobec tego, co stworzył Bóg.

A mniej patetycznie?

O k...., ale tu pięknie!

Jakie emocje towarzyszą ci w drodze na szczyt?

Przy wchodzeniu zawsze myślę o rzeczach miłych, bo to one dodają wiary i siły do kolejnych pięknych przeżyć. Do wykrzesania sił, aby wrócić do bliskich. Myślę ciepło o mojej rodzinie. "Ogarniam" również to, co wokół, gdyż to ma wpływ na powodzenie całej akcji górskiej. Sprawdzam, czy wokół inni czują się dobrze, bo może będzie trzeba pomóc komuś z innego zespołu. Kiedyś w drodze na szczyt dostałam kostkę gorzkiej czekolady od nieznajomego męźczyzny. Nie znałam nawet jego narodowości. Jej smak i wyraz troski w jego oczach pamiętam do dziś. Wgórach bardziej niź słowa liczy się porozumienie dusz.

Schodzenie jest łatwiejsze?

Przy schodzeniu jest najwięcej wypadków. Osiągnęłaś cel, jesteś odrężona, zmęczona do granic, opadają emocje spowodowane wielomiesięcznym przygotowywaniem się do wyprawy. To cholornie złudne. Skupiam się wtedy na każdym kroku wlasnym, a nade wszystko partnerów. Ich zmęczenie staje się również moim. Ich błąd może być błędem, w konsekwencji którego może dojść do tragedii. Wgórach, po ataku na szczyt bezpieczna jesteś dopiero w bazie. Szczyt uznaje się za zdobyty, kiedy szczęśliwie dotrzesz do bazy.

Wracam do fundacji. Kiedy postanowiłaś zostać prezesem Pokonaj raka?

W 2011 roku wytyczyłam sobie kolejny cel. Chciałam następnymi projektami pokazywać, że raka można pokonać. Pod koniec maja tamtego roku założyłam fundację "Pokonaj raka". Sensem mojego życia, prócz oczywiście moich dzieci, stało się pomaganie ludziom z chorobami onkologicznymi.

I kolejne projekty?

Tak. Z podopiecznymi fundacji "Pokonaj raka" zdobyliśmy już cztery szczyty z Korony Ziemi, a także Triglav, Grossglockner, Monte Cinto, Gerlach, Rysy i zimową Śnieżkę. W najbliźszym czasie rozpoczynamy wyprawy rowerowe trasą Green velo. Kolarstwo obok gór to nasza druga miłość. Ale najbardziej nakręca mnie to, że daję im siłę. Wiarę, że z chorobą można wygrać.

Skąd czerpiesz fundusze?

Szukam sponsorów. Jeśli sponsor w ostatniej chwili się wycofa lub ograniczy wcześniej zadeklarowane pieniądze, to muszę je dołożyć. Nie mogę zawieść moich podopiecznych! W ostatnich latach zdarza się, że finansujemy wyprawy ze środków zdobytych z 1% podatku dla naszej Fundacji.

Za swoją działalność na rzecz osób dotkniętych chorobą nowotworową otrzymałaś wyróźnienie w konkursie Bizneswoman Roku 2015 w kategorii Działalność na Rzecz Kobiet. Radość?

Zaszczyt. Zdajesz sobie sprawę, że twoje działania doceniła śmietanka polskiego biznesu, bo taki jest skład jury. Myslisz:wow! Ale jednocześnie był to kolejny ogromny kopniak i wielka motywacja do działania na rzecz moich podopiecznych.

Bałaś się kiedyś śmierci?

Śmierć jest wpisana w scenariusz życia. Skoro przyszłaś na świat to naturalne jest, że kiedyż z niego odejdziesz. Chciałabym umrzeć z poczuciem dobrze spełnionej misji. Nasze życie jest ciągłym przygotowywaniem się do śmierci. Ciągle za czymś biegamy, chcemy kolejnych, jeszcze większych dóbr materialnych. A przecież śmierć to podróź w jedną stronę bez bagażu materialnego, a jedynie z bagażem doświadczeń.

Czy w niebie będziemy rozliczani z dobrych uczynków? Raczej z niewykorzystanych szans. Dla mnie taką szansą jest oddanie się osobom będącym w trudniejszej sytuacji niź ja. Karmię ich siłą, wiarą, nadzieją, a ponad wszystko uśmiechem. Żyję tak, abym każdego dnia mogła spokojnie spojrzeć w lustro.

Marzysz, by wejść na Mount Everest?

 A czy Mount Everest nie zdobyłam chociażby w tej chwili? Udzielam wywiadu "Wyborczej", bo ktoś pomyślał, że mogę zaineresować czytelników, a nawet kogoś zaispirować. Żyję tu i teraz. Everestem dla mnie było wychowanie synów. Ważne, czy zdołają przez swoje życie zachować dane im wartości, czy będą zdrowi i szczęśliwi.

 Everestem będzie dla mnie utrzymanie sprzedaży tytułów prasowych na dotychczasowym poziomie. Dla mnie rzeczą istotną jest nie ocenianie przez pryzmat dokonań. Liczy się bowiem to, kim byłaś w swoich myślach, jakim człowiekiem byłaś w nastrojach, emocjach i uczuciach, liczy się stan myśli i ducha.

Ryszard Kapuściński mówił o zarażaniu podróźą. Dla mnie bliskie są nie tylko podróźe, ale dobro tkwiące w nas. Zarażanie dobrem, życiem, nadzieją, pasją, nic nie kosztującym uśmiechem. Everestem będzie to, co zostanie w czytelniku po przeczytaniu wywiadu.

Czy dasz wiarę, że zaledwie parę dni temu wspinałam się z Adamem Bieleckim? A kiedy usłyszałam za plecami słowa Adama: "Super", to nie straszne były mi wszystkie ośmiotysięczniki świata. Jestem w wieku rodziców Adama. Siła jest w nas, to w głowie są wszelkie ograniczenia.

Mount Everest to piękna, budząca respekt Góra. Jeśli będą uczestnicy chętni, to im to umozliwię. Przyjdzie i na to czas.

Masz poczucie, że dzisiaj jesteś w stanie wejść na każdy szczyt?

Tak, mam silną świadomość siebie, a to jest rewelacyjny GPS. Widzę i czyję, ile dają spotkania, na których opowiadam o sobie, o własnych wyborach, o sile i determinacji w dążeniu do celu. Wszelkie ograniczenia są jedynie w nas.

I tylko pieniądze mogą okazać się przeszkodą?

 Pieniądze są ważne i znacznie ułatwiają życie. Ale wszystkiego nie można sprowadzać do transakcji. Podam ci konkretny przykład. Roman Abramowicz ( miliarder, właściciel klubu piłkarskiego Chelsea) pomimo bogactwa nie zdolał wejść na Kilimanjaro. Martina Navratilova (przed laty słynna tenisistka) również, a trudno jej zarzucić brak przygotowania fizycznego. Ja weszłam jako dojrzała kobieta dwukrotnie i pojechałabym trzeci raz. Zabrakło respektu, wiedzy, czegoś, czego nie da się kupić.

Ostatnio zakończył się trwający 10 lat Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych, na który wydano 1,2 mld złoty. Audyt nie zostawił suchej nitki na realizacji programów profilaktycznych. Silny lobbing? Dwa głowne czynniki to strach i lęk przed badaniami. Fundacja "Pokonaj raka" za cząstkę tej kwoty jest w stanie zmienić mentalność tkwiącą w Polakach. Oswajanie raka, przełamywanie barier to nasze największe zalety.

Dziś, jeśli miałabym środki z pewnością skorzystaliby na tym chorzy i zdrowi.

Dlaczego zdrowi?

Bo w nas tkwi bariera akceptacji osób doświadczających choroby nowotworowej.

Dziękuję Paniom:Katarzynie Graj za ważną ciekawość, otwartość i umiejętność słuchania, za dobro. Kasiu - dobry dziennikarz to dobry człowiek. Pani Renacie Dąbrowskiej za zdjęcia.

 

Image

Fundacja Pokonaj Raka!

ul. Legionów 107 "D" / 15
81-472 Gdynia

KRS: 0000 387 370
Numer konta: 83 1240 5354 1111 0010 3987 9801

Opowiedz swoją hisorię

To miejsce jest dla Ciebie!Osoby, która chce się podzielić swoim doświadczeniem w walce nie tylko z chorobą lecz również z codziennością. Dzięki Tobie i Twojej historii wiele osób nie będzie się czuło samotnie

Jesteśmy członkiem

Image