Marcin Hinca
Zachorował na nowotwór w wieku 21 lat. Początkowo myślał, że to przeziębienie. Nasilające się bóle głowy i brzucha, wyczuwalne guzki w okolicach piersi-sutków oraz nieco większe jądro pozwoliły wraz z prześwietleniem postawić diagnozę. Diagnoza brzmiała :nowotwór złośliwy jądra i przerzuty do przestrzeni zaotrzewnowej w jamie brzusznej. Po niespełna miesiącu od zabiegu w marcu 2007 roku.Przez 5 dni pobytu na oddziale chemioterapii w Gdyni w Redłowie w Pomorskim centrum onkologii otrzymywał codziennie koszyk kroplówek. Pełen optymizmu i uśmiechu znosił leczenie przy odpowiedniej diecie. Wkrótce miał się dowiedzieć o jeszcze większym według niego niepowodzeniu. Po powrocie do pracy na terminalu kontenerowym gdzie pracował przed chorobą z powodu częściowej zdolności utraty do pracy przez nowotwór został z niej zwolniony gdyż pracował na wysokości. Poczuł się odrzucony, niepotrzebny, ta sytuacja bardzo niekorzystnie w płynęła na stan psychiczny pacjenta. Jednak nie poddał się, walczy i z niecierpliwością czeka na EURO 2012 na którym będzie wolontariuszem, gdyż wówczas minie 5 lat od postawienia diagnozy, a wówczas poczuje się pewniej, z większą nadzieją na pełne wyzdrowienie i swobodne normalne życie.
Barbara Ewa Pichura
W wieku 56 lat zdiagnozowano u niej nowotwór piersi. Poddała się operacji, chemioterapii i immunoterapii. Leczenie zakończyła w tym roku. Rok temu po chemii była tak słaba, że prawie nie mogła się samodzielnie poruszać.Zaczęła chodzić z kijkami do Nordic Walking, coraz częściej i coraz dalej. Wiosną tego roku była już na Turbaczu, Mogielnicy, Ćwilinie od strony Gruszczowca. Od strony słowackiej chciała się zmierzyć z Rysami lecz pogoda skutecznie przeszkodziła w realizacji planu.
Robert Konke
Uczestnik duchowy Mont Blanc Expedition 2011
Robert Konke to nasz duchowy uczestnik. Od dziecka zmaga się z chorobą nowotworową i od dziecka nie godzi się na zło. Zawsze patrzy w
przyszłość z nadzieją. Robert Konke, urodził się 07 stycznia 1995 roku w Pucku, urodził się z jaskrą wrodzoną i w 11 dobie życia przeszedł pierwszą operację, która udała się i wszystko było już dobrze. Jako dziecko rozwijał się prawidłowo, był ruchliwym, ciekawskim i pełnym życia chłopczykiem.
Uwielbiał grać w piłkę, jeździć na rowerze, skakał po drzewach, rysował i urządzał z siostrą wernisaże. Mówił, że jak dorośnie, będzie policjantem i będzie jeździł motorem. Niestety około siódmego roku życia beztroskie życie Roberta się skończyło, nagle bez przyczyny zaczął tracić wzrok. Kiedy po wielu zabiegach zaczął go odzyskiwać, przyszły bóle głowy i inne dolegliwości typu: bóle brzucha,
mdłości,zaczął widzieć rzeczy, których nie było. Początkowo tłumaczono to stresem szkolnym oraz tym, że Robert ma problem z oczami i ze zniekształconymi rogówkami. Aż trudno uwierzyć, że przypadek spowodował właściwą diagnozę: guz mózgu. W styczniu 2006 roku w Szpitalu Uniwersyteckim w Bydgoszczy na oddziale neurochirurgii zoperowano go, zaraz po operacji Robert trafił
pod opiekę Profesora Mariusza Wysockiego, kierownika Katedry i Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii w Bydgoszczy. Tam rozpoczął dalsze leczenie. Robert w tym czasie posmutniał, stracił kontakt z rówieśnikami, musiał ograniczyć swoje zainteresowania. W szpitalu poznaliśmy mnóstwo
wspaniałych ludzi, którzy pomagali nam w wyjściu z choroby. Robert upatrzył sobie w szczególności Panią Jolę (o Takich ludziach mówi się Anioł ), wszystkie dzieci mówią ciocia Jola. Bardzo motywuje dzieci do działania, integruje te z chorobą. Pod opieką dr Katarzyny Dylewskiej, Robert powoli
wychodził z choroby, planował nawet wyjazd na Onko- olimpiadę do Warszawy. Był szczęśliwy, że znalazł się ktoś, kto pomyślał o chorych, że mogą pokazać, jak walczą, jak się bawią, że można choć przez chwilę zapomnieć o chorobie i normalnie żyć, nikt z nikogo się nie śmieje,
wszyscy są tacy sami i wszyscy wygrywają. Jednak pewnego dnia nagle zaczęły powracać bóle głowy, a jego
stan radykalnie uległ pogorszeniu. Okazało się, że to wznowa (guz odrósł). Kolejny raz zawalił się cały świat Roberta, jego stan był
bardzo ciężki. Przetransportowano go samolotem na oddział neurochirurgii w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Niestety powrót do zdrowia tym razem nie był szybki. Diagnoza: złośliwy zmutowany guz mózgu IV stopnia glejak-zwojak (ganglioglioma-glioblastoma). Pooperacyjny, połowiczny głęboki lewostronny niedowład uniemożliwił mu siadanie, chodzenie, wystąpiły problemy z mową, jedzeniem. Robert skazany został na wózek, nic nie potrafił zrobić sam, okropna przeczulica całej strony nie pozwalała prowadzić rehabilitacji. Nie chciał żyć, twierdził, że jest tylko problemem dla rodziny. Po powrocie do Bydgoszczy kontynuowano leczenie chłopca. Wszystkie plany Roberta legły w gruzach. Nadszedł wrzesień, jego koleżanki i koledzy wyjeżdżali spod Kliniki na Onko- olimpiadę do Warszawy. Robert strasznie płakał, nie mógł się pogodzić z tym, że jego tam nie będzie. Przez łzy krzyczał, że on nigdy nie będzie zdrowy i nigdy nie będzie mógł niczego osiągnąć. Codziennie dzwoniono do niego z relacjami, jakie medale zdobyli jego znajomi. W pewnym momencie kolega Roberta,
Dawid Rakałowicz zadzwonił i powiedział:
- Robert, mam złoty medal, zdobyłem go dla Ciebie, zobaczysz, za rok
będziemy tu razem.
Po powrocie zwycięzców wszyscy opowiadali swoje wrażenia, byli zachwyceni. Robert zobaczył medal, oczy mu się zaświeciły, a rodzina ujrzała cień nadziei w motywacji Roberta do dalszej walki o siebie. Jak mówi mama chłopca: "Chemia wykańczała go, balansował na cienkiej granicy,
wielokrotnie lekarze rozkładali ręce, przeszedł 33 sesje naświetlania głowy, niejednokrotnie słyszałam za stalowymi, czterotonowymi dzwiami krzyk, ale on walczył, były lepsze i gorsze dni, ale wspieraliśmy się i nie poddawaliśmy się W marcu 2008 roku pojechał do szpitalnej cioci Joli i spytał, czy zabierze go na Onko-olimpiadę, bo tam przecież też są dzieci na wózkach. Radowaliśmy się, że ma cel..., Robert w trakcie tabletkowej 42 dniowej chemii, pojechał na Onko- olimpiadę. Był szczęśliwy, wieczorem podawałam mu chemię, a rano w pełnej gotowości wyszedł na bieżnię, jego konkurencja to chód z asystą, miał niesamowity aplauz, adrenalina podskoczyła mu nieziemsko, mój syn prawie biegł, a nie
potrafił przecież chodzić, to było cos niesamowitego, wszyscy ze łzami w oczach patrzyliśmy, co wyczyniał i krzyczał...mamo! mamo! mam złoto! Mam rekord świata!"
Miss Świata Pani Aneta Kręglicka wręczyła mu złoty medal, ktoś pomógł wejść na podium, koniecznie chciał wejść na górę, mimo, że miał trudności z utrzymaniem równowagi. Potem Roberta czekała jeszcze jedna dyscyplina, rzut piłeczką palantową z wózka, udało się. Ii tym razem wygrał, lecz już nie był w stanie w stać z wózka, medal wręczył Przemysław Saleta. Trzeba było natychmiast zorganizować pokój na "złapanie oddechu". Przez wiele, wiele dni żył wspomnieniami niezapomnianych przeżyć. Po powrocie do szpitala, podarował swój numer startowy koledze, który był w jeszcze gorszym stanie...i zachęcił:,, walcz, ja tez walczyłem i wygrałem." Obecnie, Robert mimo braku kolegów i trudnej sytuacji, stworzył sobie swój własny świat...oddał się nowej pasji... klei zamki i różne budowle z zapałek, godzinami i z pasją odpływa w świat precyzyjnej i żmudnej pracy ... ale najważniejsze w chorobie to mieć cel i pasję,wówczas żaden przeciwnik nie jest straszny.
Link do filmiku o nim http://slimak.onet.pl/_m/TVN/zielonedrzwi/odcinki/filmik_l_257.mpg
Katarzyna Gulczyńska